Polski wieszcz cierpiał za miliony, a kurier Polskiego Państwa Podziemnego chciał uratować miliony. Od piątku, w kinach można obejrzeć film„Karski i władcy ludzkości”- niezwykły dokument o Janie Karskim, człowieku, który udał się w 1943 roku
CHCIAŁ URATOWAĆ MILIONY
Polski wieszcz cierpiał za miliony, a kurier Polskiego Państwa Podziemnego chciał uratować miliony. Od piątku, w kinach można obejrzeć film „Karski i władcy ludzkości”- niezwykły dokument o Janie Karskim, człowieku, który udał się w 1943 roku z tajną misją do przywódców zachodniego świata z informacjami o zagładzie Żydów w Polsce. Na próżno.
Autorem filmu jest mieszkający od wielu lat w USA znany polski reżyser filmów dokumentalnych Sławomir Grünberg.
Tematem dokumentu jest bohater polskiego podziemia, Jan Karski, który wyruszył z tajną misją poinformowania przywódców Wielkiej Brytanii oraz USA o trwającym właśnie Holocauście. W swoich powojennych wspomnieniach nazywał ich „władcami cywilizacji” i stąd tytuł filmu. Film jest częściowo animowany, w tych scenach, które są rekonstrukcjami autentycznych wydarzeń, takich jak np. aresztowanie Karskiego przez Gestapo czy rozmowa z prezydentem USA. Jan Karski tak podsumował już po wojnie swoją misję: „Jechałem, aby uratować miliony, a nie uratowałem nikogo”. Jego gorycz była poniekąd uzasadniona, prezydent Roosevelt, pomimo dostarczonej wiedzy nie podjął żadnych działań, a publikacja o morderstwie miliona ludzi w poczytnym The New York Times znalazła się w niewielkiej ramce na... szesnastej (!) stronie gazety. Film wchodzi na ekrany kin 24 kwietnia. Jest wstrząsający tym co pokazuje, jak to pokazuje i dlaczego to pokazuje.
Wywiad ze Sławomirem Grünbergiem, twórcą filmu dokumentalnego „Karski i władcy ludzkości”
Wawerskie Centrum Kultury: Dlaczego pan ten film zrobił?
Sławomir Grünberg: Wszystko zaczęło się 10 listopada 2007 w Nowym Jorku. Zostałem zaproszony na lunch. Nie był to jednak zwykły lunch, i nie były to zwykłe osoby. Byli to: Monika Fabijańska, ówczesna szefowa Instytutu Kultury Polskiej w Nowym Jorku , Krzysztof W. Kasprzyk, konsul RP w Nowym Jorku oraz Maciej Kozłowski autor niewielkiej książki o Janie Karskim. I usłyszałem pytanie: „Co myślisz o tym, żeby zrobić film o Janie Karskim”?
WCK: I jak pan zareagował?
Sławomir Grünberg: Z jednej strony miło mi było, ze mój amerykański dorobek filmowy został doceniony, a z drugiej strony zdałem sobie sprawę ze jest to ogromne wyzwanie. Nie miałem jeszcze wtedy koncepcji jak ten projekt ugryźć. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać o konkretach, padła sugestia, żeby pójść w stronę fabularyzowanego dokumentu. I to była jedyna rzecz, która mi się w tym pomyśle nie podobała.
WCK: Co jest złego w fabularyzowanych dokumentach?
Sławomir Grünberg: Widziałem bardzo mało udanych filmów zrobionych w takiej konwencji. Zawsze w takich dziełach najgorsza jest właśnie ta część fabularna; sceny są niedoinwestowane, aktorzy źle grają, scenografia jest nieodpowiednia. Niemal same wady, bardzo mało zalet.
WCK: Pan w ogóle wiedział wtedy kim był Jan Karski?
Sławomir Grünberg: Tak. Nie byłem co prawda tak mocno „wczytany” w jego historię, ale wiedziałem dobrze kto to jest. Zresztą ja go kiedyś już filmowałem. To było w Chicago, pracowałem wtedy przy innym dokumencie, o jednym z ostatnich uczestników powstania w getcie warszawskim. Nazywa się Symcha Rotem ps. Kazik. I Karski tam przemawiał, i ja to nagrywałem.
WCK: Ale Karski pojawił się jeszcze raz w pana życiu?
Sławomir Grünberg: Tak, w 2000 roku. Zrobiłem wtedy film „Modlitwa w szkole”, który dostał nagrodę Emmy i jednocześnie nagrodę... Jana Karskiego przyznawaną przez niego samego, dla filmowców, którzy podejmują moralnie ważne tematy. Ja do dziś pluję sobie w brodę, bo nie pojechałem odebrać tej nagrody i wysłałem swojego koproducenta filmu.
WCK: W końcu jednak nie powstał fabularyzowany dokument, ale dokument z elementami filmu animowanego.
Sławomir Grünberg: Pewnego dnia gdy zobaczyłem izraelski film pt. „Walc z Baszirem” w reż. Ariego Folmana i uznałem, że to jest właśnie to. Był to film historyczny zrobiony od początku do końca metodą animacji.
WCK: W filmie są też różne materiały archiwalne, podobno za te z getta warszawskiego musiał pan Niemcom płacić?
Sławomir Grünberg: Tak. Niemcy sobie każą słono płacić za filmy archiwalne, na których widać jak mordowali ludzi. Za 31 sekund kolorowych materiałów zapłaciłem ok. 5 tysięcy dolarów.
WCK: Pan żartuje? To nie jest bezpłatne?!
Sławomir Grünberg: Część z nich tak. Ale nie wszystkie. Ja nie mogę się z tym pogodzić i stale głośno o tym mówię. Trzy miesiące temu poruszyłem ten temat na jednym z pokazów filmowych w Johanessburgu. Był tam obecny ambasador Niemiec w RPA. Wstrząśnięty tym co usłyszał napisał do mnie list, abym wszystkie informacje, gdzie płaciłem komu i ile, natychmiast mu przesłał. I że on to wyjaśni i załatwi jak należy. Nic nie załatwił, do dziś się nie odezwał. W kontrakcie, który podpisywałem z Bundesarchiv jest to wszystko w ciekawy sposób wytłumaczone. Brzmi to tak jakby jakieś ludziki z dziwnych czasów nakręciły ten straszny film, a my Niemcy mamy od tych ludzików ten film i teraz mamy prawo, żeby film tych ludzików sprzedawać.
WCK: Jak ocenia pan swój film?
Sławomir Grünberg: To jest film mojego życia. Chciałem opowiedzieć ludziom historię o człowieku, który próbował uratować Żydów i opowiedzieć światu o Holocauście.
WCK: No to widać, że te trzy osoby, z Nowego Jorku wybrały właściwego człowieka. Dziękuję za zrobienie tego filmu. Jak się okazuje, jest bardzo potrzebny amerykańskiej widowni. Mam nadzieję, że obejrzy go również szef FBI, James Comey.
Rozm. Michał Wichowski
Jan Karski (fot. Kinoświat)
Sławomir Grünberg (fot. Michał Wichowski)
Data publikacji: 27.04.2015