Szczepan Szczykno, reżyser teatralny, znawca i miłośnik twórczości Gałczyńskiego oraz wielkich romantyków sceny polskiej przepowiada 27 marca, w dniu Międzynarodowego Dnia Teatru, przyszłość teatru. I jest dobrej myśli.
WCK: Jest pan reżyserem teatralnym, zrośniętym już od dawna z Wawrem. Ale to Wrocław, a nie Warszawa, pana ukształtował.
Szczepan Szczykno: Urodziłem we Lwówku Śląskim, zresztą w rok po przybyciu tam moich rodziców, którzy przyjechali do Polski w 59 roku w jednym z ostatnich transportów Polaków z dawnej Wileńszczyzny, obecnej Białorusi. Tam mieszkałem do około ósmego roku życia, potem całą rodziną przenieśliśmy się do Wrocławia. A że Wrocław to bardzo teatralne miasto, to...
WCK: ... to na studia wybrał się pan już do Warszawy.
Szczepan Szczykno: (śmiech) Tak, studiowałem w Akademii Teatralnej na Wydziale Wiedzy o Teatrze, wtedy była to Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna. Już wtedy myślałem o reżyserii, która była podyplomowa. Później skończyłem Wydział Reżyserii.
WCK: Nie korciło pana nigdy, żeby przeskoczyć na drugą stronę barykady i zostać aktorem?
Szczepan Szczykno: Zdarzało mi się grać we własnych spektaklach. Reżyser powinien doświadczyć tego, żeby nauczyć się pracować z aktorami.
WCK: I na czym praca reżysera teatralnego polega?
Szczepan Szczykno: W wielkim skrócie polega na zainspirowaniu wszystkich twórców spektaklu, czyli scenografa, muzyka, choreografa i aktorów moim pomysłem oraz sterowaniu nimi, korzystając z ich doświadczeń, bo spektakl to przecież wspólne dzieło.
WCK: Tu sterowanie, tu wspólne dzieło, czy to się nie wyklucza?
Szczepan Szczykno: Steruję aktorami, żeby stworzyć wspólne ramy spektaklu. Zaczynam od prób czytanych i koncepcji przedstawienia, bo muszę pobudzić ich wyobraźnię i usłyszeć co oni myślą. Współpraca jest wpisana w zawód reżysera. Wszystko powinno tworzyć całość. I jednocześnie musi iść w takim kierunku jaki ja, jako reżyser, sobie wymyśliłem. Oczywiście to są zawsze niekończące się rozmowy, bo nie narzucam na siłę wszystkim swojej wizji, ale staram się ich rozkochać w swoim pomyśle.
WCK: A jakim pan jest reżyserem.
Szczepan Szczykno: Jestem otwarty i wrażliwy na aktorów, staram się być psychologiem ich dusz.
WCK: To ciężka praca, codzienne monotonne czytanie tekstu, potem próby z nauczonymi już na pamięć rolami, potem w kostiumach i w scenografii.
Szczepan Szczykno: Dla mnie najciekawsze są próby, bo najbardziej frapujące jest dochodzenie do istoty dzieła, które powstaje.
WCK: A potem przychodzi dzień, gdy sztuka jest wystawiona i – czary mary – staje się cud, ludzie przychodzą, siadają i w ciszy i skupieniu oglądają. Dlaczego, skąd ta magia teatru?
Szczepan Szczykno: Może to o to chodzi, że gaśnie światło, podnosi się kurtyna i wszyscy zostają przeniesieni w inny świat. Największym marzeniem aktora i reżysera jest właśnie to, żeby widz zapomniał o bożym świecie. Zresztą teatr sam w sobie to już inny świat.
WCK: Trochę baśniowy...
Szczepan Szczykno: Byłem dyrektorem teatru w Opolu i wystawiałem „Akropolis” Stanisława Wyspiańskiego, w którym grał prawie cały zespół. Jeden z najstarszych aktorów powiedział „Wie pan, ja przed wojną grałem w Akropolis w 29 roku u Horzycy postać amorka”. To był teatr wielopokoleniowy, w którym kultywowane były stare tradycje. Starsze pokolenie artystów przekazywało młodym adeptom sztuki teatralnej różne tajemnice oraz zwyczaje, np. wręczali im królicze łapki. Te łapki służyły w dawnym teatrze do charakteryzacji, którą wykonywał sam aktor, dzisiaj to symbol ciągłości pokoleniowej.
WCK: Czy temu światu nie grozi zagłada? Czy teatr nie przegra z kinem, jak płyta winylowa z CD, czy dyskietka z pendrivem?
Szczepan Szczykno: Nie, bo ludziom zawsze będzie potrzebny kontakt z żywym człowiekiem.
WCK: Ale może będzie ewoluował. Może trafi na lotniska i do galerii handlowych , gdzie między sklepem z butami, a butikiem ze spodniami będzie niewielka scena i ludzie będą tam wpadać na krótkie przedstawienie?
Szczepan Szczykno: Teatr to nie masowa rozrywka w przerwie między zakupami. Mam nadzieję, że przetrwa przynajmniej Teatr Narodowy jako przybytek sztuki, promujący kulturę wysoką i pielęgnujący to, co jest tradycją w teatrze. Jestem zresztą całkowicie przekonany, że teatr nie zginie ponieważ jest odzwierciedleniem ludzkich problemów, szkłem powiększającym i dotyka rzeczy które nam umykają w naszej codzienności.
WCK: A co z bliższą przyszłością pańskiego teatru, który prowadzi pan jako instruktor teatralny w filii WCK w Falenicy? Jakie plany?
Szczepan Szczykno: W przyszłym roku będzie jego 10-lecie. Obecnie pracuję nad „Wariatem i zakonnicą” Witkacego. Wracam do tego tekstu z sentymentem, było to moje pierwsze przedstawienie w PWST, które wystawialem jeszcze jako student. Grał w nim, m.in. Andrzej Chyra, który jako aktor , można by powiedzieć „wyszedł spod mojej ręki”. Z młodzieżą z grupy „Intermedium” pokażemy mało znany dramacik „Noc cudów, czyli Babcia i Wnuczek” Gałczyńskiego.
WCK: Życzę... czego życzy się w reżyserowi w teatrze?
Szczepan Szczykno: Dużo owocnej pracy.
Rozm. Michał Wichowski
Data publikacji: 27.03.2015